wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 1

Zatrzasnęłam drzwi wejściowe nerwowo wpychając klucz w dziurkę. Po kilku próbach trafiłam, a klucz gładko przekręcił się w prawo. Rozprostowałam ołówkową spódnicę i odetchnęłam głośno.
- Dzień dobry - podskoczyłam lekko, słysząc głęboki, męski głos za plecami.
- Oh, dzień dobry Panie Brown - uśmiechnęłam się lekko widząc właściciela kamienicy, w której mieszkałam. - Jak się Pan miewa? - spytałam uprzejmie. - Bardzo dobrze Eleno, dziękuję. Jednak o Tobie bym tego nie powiedział... Mam dla Ciebie przykrą wiadomość. Zalegasz mi z dwoma czynszami, a ja nie mogę sobie na to pozwolić. Mam już parę chętnych na Twoje mieszkanie więc z przykrością Cię informuję, że niedługo możesz spodziewać się wypowiedzenia. Przykro mi Eleno, miłego dnia. - i odszedł. Już i tak ledwo wiązałam koniec z końcem ale jakoś to było. Teraz okazuje się, że zostaję bez rodziny, bez dachu nad głową. Pracuję w niewielkiej firmie redaktorskiej w Dallas. Dostałam tam pracę dzięki dawnemu przyjacielowi taty. Jestem tam sekretarką, nie dostaję dużego wynagrodzenia ale każdy grosz jest dla mnie ważny. Szłam chwiejnym krokiem, byłam roztrzęsiona rozmową, którą odbyłam parę chwil temu. W kącikach moich oczu niebezpiecznie zbierały się łzy. Rozpięłam białą koszulę i namacałam złoty wisiorek. Uchyliłam jego wieczko i moim oczom ukazała się fotografia pięknej kobiety z ciemnymi włosami i delikatnym uśmiechem. Uśmiechnęłam się ze łzami w oczach. - oh mamo, czemu mnie zostawiłaś.. - wyszeptałam. Przyłożyłam zdjęcie do ust całując je delikatnie a zaraz potem wisiorek znów powędrował między moje piersi. Zapięłam starannie koszulę i pchnęłam lekko szklane drzwi obrotowe. - dzień dobry - powitałam Mary, kobietę koło 40, która była sekretarką w dziale usług introligatorskich. Nacisnęłam guzik przywołujący windę i czekałam bawiąc się ramiączkiem torebki. Chwilę później już wchodziłam do biura witając się z moim szefem. Usiadłam za biurkiem próbując zorientować się we wszystkich notatkach zostawionych poprzedniego dnia. Pan Wood, mój szef, wychylił się zza drzwi i uśmiechnął się. - Przygotujesz mi na dzisiaj grafik spotkań, dobrze? Masz na kalendarzu karteczkę z nazwiskami i numerami osób oczekujących na konsultację. Chciałbym, żebyś zadzwoniła do każdej osoby i poinformowała o godzinie spotkania.
- Tak jest, proszę pana - przytaknęłam posłusznie i spuściłam głowę grzebiąc w notatkach.
- A i miałbym do Ciebie wielką prośbę - powiedział znów wychylając głowę-  zrób mi proszę kawę - puścił oczko i posłał ciepły uśmiech a jego głowa znów schowała się za powłoką drzwi. - Już się robi panie Wood.- Wstałam i podeszłam do ekspresu do kawy. Zrobiłam lekką latte i dodałam szczyptę kakao. Mama piła taką kawę gdy... gdy jeszcze żyła. Potrząsnęłam głową uwalniając się od niepotrzebnych myśli. Zaniosłam kawę do gabinetu Pana Wood'a i usiadłam za biurkiem. Chwyciłam żółtą karteczkę z imionami osób, do których miałam zadzwonić. Spojrzałam na zegarek i chwyciłam za słuchawkę. Wystukałam numer i  usłyszałam sygnał. Odebrała miła kobieta, którą umówiłam na godzinę dziewiątą. Dzwoniłam po kolei odhaczając na kartce nazwiska osób. Przechodziłam wzrokiem od nazwiska do nazwiska gdy nagle moje oczy zatrzymały się na jednym z nich. Moja dolna warga zadrżała. Gapiłam się na nazwisko pod numerem siedem i czytałam je raz za razem. - Thomas Sangster - wyszeptałam nie mogąc uwierzyć. Wstałam raptownie i rozejrzałam się dookoła. Straciłam spokój i równowagę, nerwowo pocierałam dłonie chodząc po biurze od prawej do lewej, to znów od lewej do prawej. - Wszystko w porządku Elena? - Usłyszałam zatroskany głos Pana Wood'a. Wbił we mnie zaniepokojony wzrok. Chwyciłam marynarkę z krzesła i zarzuciłam ją na ramiona. - Muszę się przewietrzyć. - rzuciłam wychodząc. Łapczywie łapałam powietrze nie mogąc odnaleźć się w sytuacji. - Wszystko w porządku Elena, wszystko będzie w porządku. - mówiłam przekonując sama siebie. Wróciłam do biura, moje nerwy były w troszkę lepszym stanie niż piętnaście minut temu. Usiadłam i spojrzałam na kartkę jeszcze raz. Powoli podniosłam słuchawkę i wystukałam numer znajdujący się na pozycji siódmej. Odetchnęłam głęboko słysząc bicie własnego serca. Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał... - Tak słucham? - usłyszałam czysty, męski głos. Otworzyłam usta nie mogąc nic powiedzieć. - Halo? Jest tam kto? - powtórzył. Mogłam sobie wyobrazić jak marszczy brwi. Mój oddech stał się ciężki i jestem pewna, że było go słychać po drugiej stronie. - Halo? - powtórzył jeszcze raz. Dobrze, weź się w garść, no dalej - mówiłam w myślach. Odkaszlnęłam cicho, w moich ustach panowała susza. - Dzień Dobry, dzwonię z Wood Ltd. Był pan dziś umówiony na spotkanie. -  powiedziałam nerwowo, czekając niecierpliwie na odpowiedź. - ah tak - usłyszałam jak się śmieje - i Pani zapewne dzwoni z informacją o godzinie spotkania.
- Tak, czy godzina siedemnasta będzie dla pana odpowiednia? - spytałam cicho. - Tak oczywiście. Przepraszam, ale muszę to powiedzieć. Ma pani na prawdę śliczny głos. - Zastygłam w miejscu nie mogąc się ruszyć. W kącikach oczu zbierały się łzy. Jak dobrze, że nie jest świadomy z kim rozmawia. - Dziękuję - szepnęłam ale zaraz się poprawiłam. - Ekhem dziękuję - powiedziałam nieco głośniej poprzedzając wypowiedź cichym odkaszlnięciem. Rozłączyłam się opadając na fotel, wypuściłam z siebie całe powietrze. Znów mój mózg wraca do wspomnień. Siedzę nad jeziorem wpatrując się w szczupłego chłopca, ma dzisiaj dwunaste urodziny. Uśmiecham się do niego nieśmiało. - no mów. - zachęca mnie. Rumienię się i spuszczam wzrok. - no dalej. - słyszę znów słowa zachęty. Posyła mi krzepiący uśmiech. Przełamuje moją nieśmiałość i otwieram usta by podzielić się tym co przygotowałam, specjalnie dla niego. - Serce nie musi być duże,by przyjaźń dawało. Wystarczy takie maleńkie, żeby uczucia skrywało. Więc moje serce, choć jak muszelka malutkie, Jest pełne zmysłów i uczuć i jak płomień cieplutkie. Serce jest jak ogród, w którym rosną przyjaźni kwiaty, I każdy kto pielęgnuje je , jest to człowiek bogaty. - recytuję i uśmiecham się nieśmiało. - To było cudowne.- mówi chłopiec a w jego oczach skaczą iskierki. - Przepraszam, ale muszę to powiedzieć. Masz na prawdę śliczny głos. - teraz chłopiec robi się czerwony. Śmiejemy się krótko i wstajemy zmierzając w stronę jeziora. 

_________________________________________________________________________________
No to mamy pierwszy rozdział :) 
Zapraszam do czytania 
Przypominam, że wszystkie komentarze miło widziane ;) 






poniedziałek, 29 czerwca 2015

Prolog

CZTERY LATA WCZEŚNIEJ

Siedziałam na wykuszu* wlepiając wzrok w scenę rozgrywającą się za oknem. Policzki miałam mokre od płynących łez i co chwilę moje żałosne pociągnięcia nosem przerywały panującą ciszę. Stał tam, po drugiej stronie ulicy, wydawał się równie przygnębiony jak ja.  Głowę miał spuszczoną, raz nawet dotknął policzka chcąc otrzeć łzę. Jego ojciec właśnie pakował do bagażnika samochodu ostatnie walizki i torby. Wreszcie złapałam kontakt wzrokowy z 16-letnim chłopcem, uśmiechnął się smutno i potarł kark w geście zakłopotania, a może to była bezradność? Stróżki wody kreśliły wzory po zewnętrznej stronie okna. Wydawało się, że świat rozpacza razem ze mną. Pokręciłam głową nie mogąc pogodzić się z rzeczywistością, liczyłam, że to koszmar, że zaraz się obudzę. Patrzyłam jak mężczyzna obok niego zatrzaskuje klapę od bagażnika upewniając się jeszcze, że jest szczelnie zamknięty. Poklepał syna po ramieniu i pokierował się prosto do drzwi kierowcy. Mój wzrok znów spoczął na szczupłym chłopcu, jego ciemne oczy wpatrywały się we mnie, a kąciki st opadły, tak jakby walczył ze sobą by się nie rozpłakać. Miałam ochotę pobiec tam i spytać się czy to konieczne, czy musi jechać, powiedzieć mu, że nie chcę by odchodził, chciałam wierzyć, że gdy go przytulę on odwzajemni uścisk i zostanie ze mną na zawsze. On jednak tylko podniósł dłoń i pomachał krótko.          
Przyłożyłam usta do drżącej dłoni powstrzymując szloch. Nie mogę uwierzyć, że prawdopodobnie widzę go po raz ostatni. Samochód ruszył obryzgując wodą trawnik i płot domu, w którym dotychczas mieszkał. Wybiegłam z domu nie bardzo wiedząc czego oczekiwałam. Pobiegłam jednak za samochodem ile sił w nogach. Tenisówki zanurzały się a wodzie i błocie spowalniając moje ruchy a samochód oddalał się coraz szybciej. Duże krople wody chłostały moją twarz zmuszając mnie do przymknięcia powiek.
- Zayn! – krzyknęłam. Zatrzymałam się dopiero kiedy pojazd zniknął za zakrętem, a moja nadzieja całkowicie uleciała. 
– Zayn, zaczekaj – wyszeptałam żałośnie. Upadłam na kolana zatapiając się w błocie. Spuściłam głowę i pozwoliłam łzom znów wydostać się z kącików oczu. Czułam jak powoli spływają po moich policzkach, po szyi aby w końcu oderwać się od mojej skóry i uderzyć o ziemię. 
– Do widzenia – szepnęłam po raz ostatni i próbując opanować łkanie skierowałam się w stronę domu.

Popchnęłam ciężkie, drewniane drzwi i weszłam do środka. Byłam przemoczona do suchej nitki, łącznie z twarzą zalaną gorzkimi łzami. Mama wybiegła z kuchni, miała na sobie fartuszek w kwiecisty wzór a w ręku trzymała ściereczkę w kratę.

- Matko boska, gdzieś ty była? – spytała ale nie doczekała się odpowiedzi. Przeszłam przez przedpokój nie dbając o ciągnące się za mną błotniste ślady. Zdziwiłam się, kiedy nie zwróciła mi uwagi za brud na podłodze. Usiadłam na małej kanapie obok kosza na parasole i spuściłam głowę. Usłyszałam westchnięcie, a zaraz potem poczułam jak obicie kanapy ugina się pod jej ciężarem. Usiadła obok, nie odzywając się nawet słowem. Byłam jej za to wdzięczna, siedziała ze mną podnosząc mnie na duchu swoim towarzystwem. Za to ją kochałam, pod tym względem była najlepsza na świecie. Kilka słonych łez zmoczyło dłonie splecione na moich kolanach, ale wytarłam je szybko. 
– On odszedł – szepnęłam ledwo słyszalnie. Ciepłe ramiona mojej mamy owinęły  się wokół mojego ciała przyciągając mnie bliżej. Ucałowała czubek mojego czoła i zaczęła gładzić mokre włosy. Wciągnęłam jej zapach i poczułam jak uspokajam się pod jego wpływem.
– Był moim najlepszym przyjacielem. Znaliśmy się od zawsze…- ciągnęłam. 
– wiem kochanie, wiem…- wyszeptała kojąco i zaczęła gładzić mnie po plecach
– Czasami ciężko nam pogodzić się z czyjąś stratą, ale pamiętaj kochanie, czas leczy rany. – dodała. Przez moment pogrążyłam się w myślach i zapadła cisza. 
– Ale blizny zostają na zawsze. – stwierdziłam i wtuliłam się w ciepłe ciało mamy. Westchnęła w odpowiedzi na moje słowa. Wiedziałam o czym teraz myśli, znów wspomina tatę. Z mamą mamy świetne kontakty, może dlatego, że jesteśmy zdane tylko na siebie. Nie mam rodzeństwa, jestem jedynaczką. Tata zmarł na wojnie jak miałam niecałe 8 lat, jego oddział wysłano do Iraku, nie miałyśmy z nimi żadnego kontaktu aż pewnego dnia przyszedł telegram z wiadomością o jego śmierci. Uratował przyjaciela, zasłaniając go własnym ciałem, był prawdziwym bohaterem, i chociaż jego śmierć nie poszła na marne to z mamą nie mogłyśmy się z tym pogodzić. Z mamą długo rozpaczałyśmy po jego stracie, myślę, że ona najlepiej wie co to są blizny po ranach psychicznych. Jest niezwykle silną kobietą. Bez siebie nawzajem utonęłybyśmy w ciemnej otchłani i nigdy nie odbiłybyśmy się od dna. Siedziałyśmy tak przez chwilę wsłuchując się w nasze równe oddechy. 
– No dobrze kochanie, czas zwalczyć te nasze smutki. Co powiesz na gorącą czekoladę i sernik z malinami? – spytała wyciągając mnie na długość ramion. Kiwnęłam głową uśmiechając się słabo. Maliny to moje ulubione owoce, ostatni raz sernik z malinami zrobiła na moje 15 urodziny dwa miesiące temu.
– Pojadę do miasta po świeże maliny i inne składniki do ciasta a ty idź się przebierz i ogarnij troszkę w kuchni. – poprosiła wkładając niesforny kosmyk za ucho. Mieszkałyśmy na farmie w teksasie. Miałyśmy piękny dom, gospodarstwo a w tym 2 konie, psa oraz uprawy winorośli co również pomagało nam w utrzymaniu, bo produkowałyśmy naprawdę dobre wino. Jak na dwie osoby radziłyśmy sobie świetnie, tata zostawił nam spory spadek i dostałyśmy sporą sumę z odszkodowania  a mama miała dobrze płatną pracę.  
– Lucy, piesku chodź, idziemy się przebrać. – spojrzałam na mojego pięknego golden retrievera, który w odpowiedzi zamerdał wesoło ogonem. Włożyłam suche ubrania, psince zdjęłam chustkę z szyi i powędrowałam do kuchni. Za oknem nadal panowała ulewa. Minęło osiemdziesiąt minut odkąd mama wyszła z domu a do Dallas mamy zaledwie 4 kilometry. Błysnęło za oknem a później grzmot przerwał panującą ciszę. Lucy zapiszczała i kuląc się schowała się pod stół. 
– To nic Lucy, nie bój się. 
Włączyłam radio aby oczyścić myśli. Po chwili jednak chwyciłam telefon i wykręciłam numer do mamy. "Po usłyszeniu sygnału nagraj wiadomość…" usłyszałam automatyczną sekretarkę i z głośnym westchnięciem odłożyłam komórkę na blat. Zaczęłam się niepokoić. Moje nogi prowadziły mnie w prawo i w lewo nerwowym krokiem. Moja dłoń powędrowała do ust, obgryzanie paznokci to mój zły nawyk. Wsłuchałam się w słowa mojej ulubionej piosenki nucąc pod nosem, ale wciąż czułam jak moje serce obija się o żebra. 
– No mamo, odbieraj – powiedziałam sama do siebie. 
"Drodzy państwo, przerywamy audycję radiową. Chcemy poinformować wszystkich kierowców, że droga 35E w kierunku Red Oak jest nieprzejezdna. Dziesięć minut temu miał miejsce tragiczny wypadek. Zderzyły się dwa pojazdy, ciężarówka, którą prowadził pijany mężczyzna potrąciła jadącego z naprzeciwka czarnego Pickup Forda, niestety właścicielka potrąconego samochodu zginęła na miejscu. Próbujemy ustalić tożsamość ofiary, niestety kobieta nie posiadała przy sobie dokumentów. Prosimy o pomoc w ustaleniu tożsamości, zwróciliśmy uwagę na charakterystyczny znak pojazdu. Na drzwiach od strony kierowcy znajdują się ślady dłoni, jeśli ktokolwiek kojarzy opisywany pojazd proszony jest o zgłoszenie się do najbliższej komendy policji..."
 Teraz przed moimi oczami mam wydarzenia z 3 urodzin. Siedzę między nogami mamy, na trawie. W dłoni trzymam pędzel a obok mojej nogi stoi otwarta puszka z farbą. 
– Zawsze marzyłam o takim domku dla lalek, jesteś najlepszą mamą na świecie. – piszczy mała dziewczynka, a iskierki radości skaczą w dużych brązowych oczach. Ja jestem tą dziewczynką. Szczęśliwą dziewczynką z najwspanialszą mamą na świecie. 
– Muszę siusiu - mówię a mam uśmiecha się ciepło. Podaje mi rękę i pomaga mi wstać po czym łaskocze odkrytą skórę na nogach. Chichoczę i próbuję uciec przed dotykiem mamy ale potykam się o nogę mamy i o mało nie upadam. Podtrzymuję się karoserii samochodu, na którym zostaje miały ślad mojej dłoni. 
– Ojej, mamusiu… - mówię smutno gdy widzę białą plamę. Kobieta przytula mnie i całuje w policzek. 
– Nie martw się, będzie to nasza pamiątka. – mówi i również przykłada swoją dłoń do karoserii. Teraz widnieją na niej dwa ślady.

Wróciłam do rzeczywistości. Upadłam na kolana chowając bladą twarz w dłoniach. Moje ciało zaczyna drżeć i momentalnie czuję, że ziemia osuwa mi się spod nóg. 
– Nie, mamo. Błagam, nie. Nie zostawiaj mnie.- mówię, ale już nikt nie usłyszy. Nikt nie wróci do domu, nikt nie przytuli mnie, gładząc mnie po plecach. Zostałam sama.

__________________________________________________________



*wykusz- siedzenie wbudowane zamiast parapetu, typowe dla amerykańskich domów.